Czy czujesz jak pulsuje ból w moim sercu i zemsty chce?Hamlet (Teatr Dramatyczny, Warszawa)

Niech podniosą rękę osoby, które nigdy nie zetknęły się z tą sztuką lub nie kojarzą słów Być albo nie być – oto jest pytanie. Od śmierci Shakespeare’a minęło ponad 400 lat, jednak jego sztuki po dziś dzień cieszą się niesłabnącą popularnością. Tylko w XXI wieku na polskich scenach teatralnych Hamleta wystawiono 47 razy, Romeo i Julię – 40 razy, a Makbeta – 39 razy. Z łatwością można policzyć, że w jednym sezonie teatralnym w naszym kraju pojawiają się po dwie premiery Romea i Julii oraz Makbeta. Hamlet wystawiany jest jeszcze częściej, spokojnie można więc założyć, że w ciągu roku w Polsce mogą być zrealizowane nawet trzy premiery tego spektaklu. Co zatem decyduje o tym, że sztuki angielskiego dramaturga są nadal chętnie wystawiane na całym świecie mimo upływu kilku stuleci?

Sądzę, że jedną z odpowiedzi może być hasło „uniwersalność”. Z biegiem lat słowa stały się mniej wyszukane, kobiety bardziej wyzwolone, stroje nie tak bogate, a sposób życia nieco się zmienił; to prawda. Mogą nas niekiedy bawić natchnione wypowiedzi Hamleta czy dziecięce uczucie Romea i Julii, ale zastanówmy się: czy teraz świat zmienił się na tyle, że kompletnie nie jesteśmy w stanie zrozumieć tych bohaterów, ich motywacji i rozterek? Czy niezrozumienie, brak wsparcia, nieszczęśliwa miłość, chęć zdobycia czegoś za wszelką cenę, strata kogoś bliskiego to kwestie zupełnie nam obce? Może różni się forma ekspresji, sposób wyrażania emocji, ale odczuwamy to równie mocno jak ludzie sprzed wielu lat.



W warszawskim Teatrze Dramatycznym Hamlet wystawiany był trzykrotnie: w 1962 roku (reż. Gustaw Holoubek), w 1979 roku (reż. ponownie G. Holoubek) oraz w 1992 roku (reż. Andrzej Domalik). Tytułowe role przypadały kolejno Gustawowi Holoubkowi, Piotrowi Fronczewskiemu i Mariuszowi Bonaszewskiemu – nazwiskom powszechnie znanym w środowisku teatralnym i nie tylko. W 2019 roku Teatr Dramatyczny świętował 70-lecie swojej działalności. Z tej okazji, kontynuując chlubne tradycje, postanowiono wystawić Hamleta po raz czwarty.

Czy Hamlet ustami Krzysztofa Szczepaniaka powie nam coś nowego, odkrywczego; coś, czego do tej pory nie wyczytali inni realizatorzy? Czy może będą to tylko beznamiętnie recytowane słowa, słowa, słowa bez odniesienia do naszej codzienności? Czy Hamlet i jego być albo nie być są nam jeszcze w ogóle potrzebne?



Nie zdecydowałabym się na wyreżyserowanie Hamleta, nie mając do dyspozycji urodzonego odtwórcy głównej roli – mijałoby się to wówczas z celem. Na szczęście na teatralnej drodze Tadeusza Bradeckiego pojawił się Krzysztof Szczepaniak. Aktor młody, ale już wybitny – i mówię to z pełną świadomością i odpowiedzialnością.

Przyznam szczerze, że na samym początku, kiedy tylko dowiedziałam się, że to właśnie jemu przypadła główna rola w tym spektaklu, nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu. Po raz pierwszy zetknęłam się z nim w Miarce za miarkę (Teatr Dramatyczny 2016, reż. Oskaras Koršunovas) – jego Lucjo nie był tam postacią wiodącą, ale Szczepaniak bawił się nim jak chciał. Efekt był taki, że niewielką rólką zapadł mi w pamięć lepiej niż Przemysław Stippa grający Angela, a więc jednego z głównych bohaterów. Później zdarzyło mi się obejrzeć jeszcze kilka nagrań Studia Accantus z jego udziałem. Wiedziałam, że drzemie w nim ogromny talent, jednak zachodziłam w głowę, jak ten zabawny i mimo wszystko dość niepozorny aktor udźwignie rolę najcięższego teatralnego kalibru.



Zostałam sprowadzona do parteru już w trakcie pierwszej sceny z jego udziałem. Krzysztof Szczepaniak jest sensem tego spektaklu. Żongluje mimiką, gestykulacją, tonem głosu w zależności od potrzeb. Przywdziewa kolejne maski z prędkością światła, a każda z nich jest równie wiarygodna. Raz jest śmiertelnie poważny i kalkuluje sytuację na chłodno, żeby chwilę później miotać się po scenie – pozornie – bez ładu i składu, wygłaszając abstrakcyjne kwestie. Zaskakuje swoją inteligencją i przebiegłością, by na widok Poloniusza z marszu przybrać maskę szaleńca. Jego wahanie nad modlącym się Klaudiuszem widać jak na dłoni, ale już w następnej scenie bez namysłu przebija kotarę i wyzuty z emocji przygląda się martwemu słudze. Potrząsa gwałtownie matką i płacze, trzymając w dłoniach jej porwaną suknię. Wyśmiewa i odrzuca Ofelię, ale wmawia Laertesowi, że nikt nie kochał jej tak jak on. Jego huśtawki nastrojów są niepokojące i z czasem granica między pozorowanym szaleństwem a prawdziwym obłędem zaczyna się niebezpiecznie zacierać.

Hamlet nie jest już chłopcem, ale ciężko uznać go za mężczyznę. Spada na niego niepohamowana lawina nieszczęść: nagle umiera jego ojciec, który był dla księcia wzorem; matka z niezrozumiałych dla niego powodów zapomina o pierwszym mężu, stając u boku szwagra; czuje się źle w Danii, gdzie grozi mu niebezpieczeństwo. Wreszcie ukazuje mu się duch ojca, zlecający mu zemstę na Klaudiuszu. Dzisiaj Hamlet mógłby skorzystać z pomocy psychologa, wtedy musiał liczyć tylko na siebie. Zatraca się więc całkowicie w realizowaniu zadania pozostawionego mu przez poprzedniego króla. Zemsta jest jego głównym celem i jedyną motywacją. Tylko ona sprawia, że Hamlet utrzymuje się jeszcze przy życiu.



Jedyną osobą, której mógłby zaufać w pełni, jest Horacy, grany przez Mateusza Webera. To przyjaciel idealny – cichy, posłuszny, rozsądny. Stoi po jego stronie nawet wówczas, gdy nie ma pewności, co leży księciu na sercu. Pragnie mu pomóc, jednak Hamlet mu na to nie pozwala. Przeciwieństwem Horacego są Rosencrantz i Guildenstern. Dawni towarzysze księcia działają na polecenie nowego króla – Klaudiusz liczy na to, że z ich pomocą pozna przyczynę obłędu bratanka. W tym duecie wybija się zwłaszcza Marcin Wojciechowski – bezkrytycznie poddany królowi lizus i pochlebca. Gdyby miał w sobie przynajmniej połowę inteligencji Hamleta, mógłby stać się naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem.



Pewności siebie brakuje natomiast Maciejowi Wyczańskiemu. Jego Klaudiusz nie potrafiłby popełnić tak okrutnej zbrodni. Wypada blado przy Hamlecie, nie jest dla niego równorzędnym partnerem. Nieco lepiej idzie mu w scenie modlitwy, pokazuje wówczas swoje prawdziwe oblicze.

Czerwoną królową kreuje Anna Moskal. Gertruda w jej wykonaniu jest chłodna i stanowcza. Mimo że jej mąż zmarł kilka tygodni wcześniej, nawet nie pozoruje żałoby. Czerwona suknia uwydatnia za to namiętność rozbudzoną na nowo przez szwagra. Jeżeli darzy syna cieplejszym uczuciem, to skrzętnie je ukrywa. W trakcie rozmowy w sypialni jest przerażona – nie do końca jednak wiadomo, czy strach spowodował gwałtowny wybuch Hamleta, czy prawda o śmierci poprzedniego króla. Siedząc na podłodze w podartej sukni, tuli syna w ramionach, jednak nie powstrzymuje Klaudiusza przed wysłaniem go do Anglii, gdzie według królewskiego rozkazu miała czekać go natychmiastowa śmierć. W drugiej części spektaklu Gertruda zakłada inną suknię, jasnoróżową. Nie może być już białą królową, mając świadomość, że dotykały jej dłonie Klaudiusza zabarwione krwią zamordowanego małżonka. Całkowite przebudzenie królowej następuje dopiero w trakcie pojedynku Hamleta z Laertesem. Podejrzewając złe zamiary Klaudiusza, wypija zatrutą zawartość pucharu przeznaczonego dla syna. Jest to jej akt poświęcenia i skruchy, ostatnia szansa na odkupienie win. Nie mogąc uratować Hamleta-męża, usiłuje ocalić Hamleta-syna.



Świetną Ofelią jest Lidia Pronobis. Udało jej się stworzyć bohaterkę naiwną, kochającą, rozczarowaną, ale nie przerysowaną. Młoda dziewczyna dała zwieść się urokowi duńskiego księcia, jednak nie można jej za to winić. Wierzyła, że Hamlet ma uczciwe zamiary wobec niej. Odrzucenie przez ukochanego, nieplanowana ciąża (którą Shakespeare sugerował, a Bradecki zdecydował się potwierdzić) oraz śmierć ojca spadają na dziewczynę niemal jednocześnie. Nic dziwnego, że pozostawiona sama sobie nie potrafi udźwignąć ogromu nieszczęść. Kiedy jej brat wraca z Paryża, jest już za późno – Ofelia tonie w zimnej rzece bez nadziei na jakikolwiek ratunek.

Niewykorzystany potencjał drzemie w Kamilu Szklanym. W przypadku Laertesa zabrakło głębszego przepracowania postaci. O ile daje radę w pierwszej części, żegnając się z rodziną przed wyjazdem do Paryża, tak później jego rozpacz jest kompletnie niewiarygodna i sztuczna.



Dobrze prezentuje się Mariusz Wojciechowski w roli Poloniusza. Wygląda na dobrotliwego staruszka, ale to tylko pozory – w rzeczywistości manipuluje córką i jej uczuciem, a także aktywnie wspiera Klaudiusza w jego dążeniach do umocnienia władzy, podsuwając mu pomysły na kolejne intrygi.

Wielkiego aktora można poznać po tym, jak potrafi rozegrać stosunkowo niewielką rolę. Adam Ferency nie pozostawia widzom złudzeń – robi wrażenie zarówno jako aktor-król, jak i grabarz. Zwłaszcza ten drugi zapada w pamięć. Do poważnych kwestii podchodzi z odpowiednią dozą ironii, śpiewa i żartuje w trakcie kopania grobu. Jest realistą, twardo stąpa po ziemi – ma świadomość, jak kruche jest życie ludzkie i że każdy z nas jest istotą śmiertelną. Zauważa również paradoksy społeczne: jego zdaniem śmierć Ofelii jest podejrzana, a mimo to zostanie pochowana w poświęconej ziemi tylko ze względu na rozkaz wydany przez króla.



Scenografia Andrzeja Witkowskiego jest równie mroczna, co symboliczna. Pochmurne niebo i naga ziemia doskonale współgrają z klimatem spektaklu. Zamek „zbudowany” za pomocą dwóch ścian przemawia do mnie już słabiej, ale zakładam, że taki był zamysł reżysera: zlecić zaprojektowanie na tyle prostych dekoracji, by nie rozpraszały one widzów i pozwoliły skupić się na tym, co w spektaklu jest najistotniejsze. Podobnie sprawa przedstawia się z muzyką, której niemal nie słychać. Minimalizm został zachowany również w przypadku pojedynku Hamleta i Laertesa – nie jest widowiskowy, a mimo to ciężko oderwać wzrok od wymiany ciosów.



Między wierszami można też wyczytać pytanie o kierunek współczesnego teatru. Kiedy do Elsynoru przybywa grupa aktorów, okazuje się, że w stolicy nie ma już dla nich pracy. Miejsce porządnych aktorów dramatycznych zajęli młodzi i gniewni, grający ku uciesze publiki. A Hamlet odczytany przez Tadeusza Bradeckiego to jednak Hamlet na wskroś klasyczny. Jak przyjmą go widzowie? Zaakceptują młodzieńca chodzącego po scenie z książką czy będą oczekiwali bardziej namacalnej aktualizacji? Swoją drogą hipsterski Hamlet piszący na Twitterze Niech ryczy z bólu ranny łoś… tylko pozornie jest myślą abstrakcyjną. Tylko czekać, aż jakiś młody gniewny reżyser pójdzie tym tropem…

Na szczęście realizacja Teatru Dramatycznego pozostaje wierna oryginałowi. Może kostium jest bardziej współczesny, ale obyło się bez nadmiaru nowatorskich udziwnień. Tekst w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego brzmi dobrze, naturalnie. Mniej w nim wiersza, ale dzięki temu jest bliższy słuchaczom. Również tempo akcji utrzymuje się na równym poziomie przez cały spektakl, który ogląda się z zapartym tchem jak dobry thriller.



Zazgrzytała mi mocno tylko jedna kwestia. Sposób zbudowania relacji między Ofelią i Laertesem to coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Związek tych dwojga jest bardzo bliski, wręcz intymny. Kiedy Laertes rozmawia z siostrą przez wyjazdem, aż roi się tam od czułych gestów. Ich pożegnanie wygląda jak rozstanie kochanków, wkrada się między nich namiętność. Osłabia to niestety relację Ofelii i Hamleta, która – mimo że zakończyła się tragicznie – jest przy tym niemal czysta i niewinna.



Druga wyraźna ingerencja reżysera widoczna jest jeszcze w zakończeniu sztuki. Trup ściele się gęsto, ale wydaje się, że to koniec, że więcej ofiar już nie będzie. Tymczasem na scenę wkracza Fortynbras powracający z Polski. Modest Ruciński w ciężkim futrze nie jest zaskoczony widokiem, jaki zastaje w Elsynorze. Przeciwnie – w powietrzu unosi się już bliski zapach władzy.



Musical Hamilton również kończy się pojedynkiem, a śpiewana jako ostatnia piosenka Who lives, who dies, who tells your story? zakłada czytelny podział: Burr pozostaje przy życiu (who lives) kosztem Alexandra (who dies), jednak oprócz niego prawdę zna jeszcze żona Hamiltona. Misją Elizy na kolejnych kilkadziesiąt lat stanie się próba odzyskania dobrego imienia męża (who tells your story). Horacy ma podobny cel – pragnie opowiedzieć o swoim przyjacielu i wydarzeniach, które sprawiły, że siedziba duńskiego władcy tonie we krwi. Jednak Norweg zdaje sobie sprawę, że Horacy jest niepożądanym świadkiem. Chce przejąć władzę w kraju natychmiast i bez buntu ze strony poddanych. Wierny towarzysz Hamleta połączy więc w sobie postaci Burra, Hamiltona i Elizy. Staje się jeszcze jedną ofiarą krwawej historii Danii. Nie ma wątpliwości, że Fortynbras opowie własną wersję tych wydarzeń. Nieprawdziwą – w końcu ostatni świadek dołączył do reszty, a publiczność siedzi bez ruchu. Nie dołącza do leżącego Horacego, ponieważ nikt nie zabiera głosu. Fortynbras przejmuje władzę bez oporu, na własnych zasadach, przy niemym przyzwoleniu zastygłych obserwatorów.

Teraz masz spokój Hamlecie, zrobiłeś, co do ciebie należało. Reszta jest milczeniem.



Hamlet (Teatr Dramatyczny, Warszawa)

Premiera: 18 stycznia 2019 r.

Reżyseria: Tadeusz Bradecki

Przekład: Piotr Kamiński

Scenografia i kostiumy: Andrzej Witkowski

Opracowanie muzyczne: Krzysztof Sierociński

Obsada: Krzysztof Szczepaniak, Piotr Siwkiewicz, Maciej Wyczański, Anna Moskal, Mateusz Weber, Mariusz Wojciechowski, Martyna Byczkowska/Lidia Pronobis, Kamil Szklany, Piotr Bulcewicz, Marcin Wojciechowski/Michał Klawiter, Adam Ferency, Kamil Siegmund, Zbigniew Dziduch, Henryk Niebudek, Modest Ruciński

Fot. Katarzyna Chmura (teatrdramatyczny.pl)

Tytuł: cytat z piosenki Ofelia zespołu Ted Nemeth

Cytaty: William Shakespeare Hamlet; Zbigniew Herbert Tren Fortynbrasa


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *