Rok 1527, Florencja. Na posiedzenie Rady Pięciuset przybywa mężczyzna w podeszłym już wieku. Jest to Niccolo Machiavelli, który po latach wygnania powrócił do rodzinnego miasta, aby ubiegać się o ponowne sprawowanie jednej z publicznych funkcji. Do przesłuchania ma go przygotować specjalnie do tego oddelegowany Francesco Tarugi.
Cała fabuła zbudowana jest na dialogu między tymi dwoma postaciami. Machiavelli opowiada o swoim życiu – od dzieciństwa aż do obecnego momentu. Jest to życiorys dość mocno uwikłany w politykę i historię, a tym samym wydaje się momentami nużący. Na szczęście opowieść Niccolo wspomagana jest pytaniami Francesco, co wprowadza do akcji trochę dynamiki. I tak dowiadujemy się m.in. o spisku Pazzich, rozwoju kariery dyplomatycznej Machiavellego czy okolicznościach powstania najsłynniejszego dzieła florentyńczyka, czyli Księcia. Co jakiś czas Tarugi sprawdza, czy Rada jest już gotowa na rozmowę z kandydatem, a wtedy na scenie pojawia się dawna kochanka Niccolo – Barbera.
Konstrukcja spektaklu opiera się na dwóch pojedynkach – między Niccolo Machiavellim i Francesco Tarugim oraz Adamem Ferencym i Piotrem Głowackim. Oba starcia iście mistrzowskie, przykuwające uwagę i doskonale rozegrane. Adam Ferency emanuje powagą i doświadczeniem. Jego Machiavelli jest spokojny, pewny siebie. W poczuciu zbliżającego się zwycięstwa utwierdza go Tarugi – kuśtykający, zabawny człowieczek, którego każdy traktuje z pobłażaniem. Jednak im bardziej zagłębiamy się w fabułę, tym wyraźniej widać niepokój, a następnie zdenerwowanie Machiavellego i przebiegłość jego towarzysza. Jeszcze nie wiemy, co się wydarzy, ale napięcie jest budowane konsekwentnie i z rozmysłem. Punkt kulminacyjny następuje, gdy Tarugi wręcza swojemu rozmówcy list napisany przez jego syna. Rozkaz „czytaj!” wydany przez – zdawałoby się – sympatycznego i nieszkodliwego Francesco zmienia całą sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Pstryknięcie palcami i zaczyna padać śnieg, tak bardzo znienawidzony przez Niccolo. Wydawałoby się, że Machii nie może spotkać już nic gorszego, ale musi wybrzmieć ostatni chichot przewrotnego losu. Przytaczany na samym początku mit o Syzyfie, który Machiavelli uznał za najgorszą karę mogącą spotkać człowieka, nabiera nowego znaczenia…
Można byłoby przypuszczać, że Juliusz Machulski – nazywany „królem polskiej komedii” – stworzy lekki i zabawny spektakl na podobieństwo kręconych dotąd filmów. Nic bardziej mylnego. Elementy komediowe co prawda się pojawiają, ale służą raczej chwilowemu rozluźnieniu sytuacji, nie mają decydującego wpływu na przebieg akcji. Co do samego odbioru spektaklu, słyszałam tyle samo opinii pozytywnych, co negatywnych. Z doświadczenia wiem, jak wiele zależy od własnej „dyspozycji dnia”. Jednego dnia przyszłam do teatru zmęczona, po całym dniu na uczelni i przez długi czas zachodziłam w głowę, dlaczego ponad rok wcześniej tak się zachwyciłam tym spektaklem. Dwa dni później wróciłam wypoczęta i z zupełnie innym nastawieniem. Mimo że zdążyłam już przypomnieć sobie całą fabułę, tym razem słuchałam dialogów z przyjemnością, a dodatkową frajdę sprawiało mi wyłapywanie niuansów, które – dzięki znanemu już zakończeniu – nabierały o wiele więcej sensu i dodawały pewnego rodzaju „smaczku”. Humor też nie jest do końca oczywisty, dlatego warto dobrze wsłuchać się w wygłaszany na scenie tekst.
Adam Ferency to klasa sama w sobie. Nawet jeżeli chwilami słychać było lekkie zacinanie się lub małe pomyłki, to dzięki obyciu scenicznemu aktor potrafił z tego szybko wybrnąć. W dodatku korespondowało to z jego postacią – Machiavelli był już wówczas starszym człowiekiem, w dodatku zestresowanym nadchodzącym przesłuchaniem. Piotr Głowacki perfekcyjnie poprowadził całą rozgrywkę. Widać już po nim doświadczenie, dzielnie dotrzymuje kroku swojemu partnerowi. Początkowo postrzegany jako nieco niezdarny wysłannik Rady, z czasem nabiera znaczenia. Jego przemiana sprawia, że cała sala siedzi w swoich fotelach jak sparaliżowana, uświadamiając sobie powagę sytuacji. Tarugi pokazuje swoje prawdziwe oblicze, które przeraża nawet Machiavellego. Obsadę świetnie uzupełnia Marta Ledwoń, grająca dawną kochankę Niccolo, dzięki której może on powrócić do Florencji.
Warto również wspomnieć o muzyce Piotra Selima. Jej podniosły ton idealnie komponuje się z wydźwiękiem całego spektaklu. Zapowiada nadchodzące wydarzenia i dopełnia przytoczony mit o Syzyfie.
Lublin otrzymał spektakl na bardzo wysokim poziomie z wymarzoną obsadą. I nawet jeżeli ktoś nie do końca lubi polityczno-historyczną tematykę, jak najbardziej może zmierzyć się z tym tytułem. Ewentualne znużenie zawiłościami życia włoskiego dyplomaty z pewnością wynagrodzi końcówka przedstawionej historii i fakt, że na naszych oczach mierzy się dwójka tak wybitnych aktorów.
A sposób wypowiadania słów „Cesare Borgia” przez Piotra Głowackiego będzie chodził Wam po głowie co najmniej przez tydzień, gwarantuję.
Machia (Teatr Stary, Lublin)
Premiera: 4 maja 2014 r.
Reżyseria, scenariusz: Juliusz Machulski
Scenografia, kostiumy: Justyna Łagowska
Muzyka: Piotr Selim
Obsada: Adam Ferency, Piotr Głowacki, Marta Ledwoń
Fot. Dorota Awiorko (teatrstary.eu)