Trzeba zabić tę miłość – Małe zbrodnie małżeńskie (Scena Relax, Warszawa)

Gilles próbuje wrócić do siebie po wypadku, w wyniku którego stracił pamięć. W odnalezieniu samego siebie pomaga mu jego żona, Lisa. Jednak zagubiony mężczyzna i czuła, troskliwa kobieta nie są jedynymi twarzami dwójki bohaterów.

Swoje role bardzo przekonująco wykreowali Beata Kawka oraz Mirosław Zbrojewicz. W tym duecie Gilles stanowi spokojniejszą połówkę, dość umiarkowanie okazującą emocje – co było o tyle zaskakujące, że to przecież właśnie on stracił pamięć. Więcej ekspresji i zaangażowania widać u Lisy, która zręcznie przechodzi z jednego nastroju w kolejny, zupełnie inny. W jednej chwili śmieje się, by kilka minut później okazać niepewność czy zniecierpliwienie.



Nie do końca przemówił do mnie sam tekst sztuki autorstwa Erica-Emmanuela Schmitta. Wydaje mi się, że mogło to być spowodowane tym, że nie byłam jednak docelowym odbiorcą tego spektaklu – daleko mi do znajomości doświadczeń małżeństw z wieloletnim stażem. Natomiast aktorzy doskonale potrafili wczuć się w swoje postaci, sprawiając tym samym, że oglądałam spektakl z niemałym zainteresowaniem. Zwłaszcza że w fabule dochodzi do kilku ciekawych zwrotów akcji, odsłaniających stopniowo bohaterów, ich motywacje i uczucia. Słowem: wszystko to, co kłębi się w ich wnętrzach.



Po raz pierwszy próba przygotowania się do spektaklu – czyli przeczytanie samego tekstu Schmitta – przeszkodziła mi w odbiorze sztuki. Z bardzo prostego powodu: w książce miejscem akcji jest mieszkanie, do którego wraca Gilles po pobycie w szpitalu. Scenografia, którą zobaczyłam na scenie – a właściwie jej pojedyncze elementy – za nic nie chciała stać się w moich oczach domem. Sprawę utrudniał mi fakt, że za tło służyło wyświetlane zdjęcie – jak mi się początkowo wydawało – ogromnego, przestronnego korytarza. Zastanawiające było też to, że kluczowe rekwizyty znajdowały się w przepastnej torbie Lisy. Dopiero później wyjaśniło się, że cała rozmowa między małżonkami była prowadzona na stacji metra.



Moją uwagę przykuł kostium Lisy, uszyty z męskiego garnituru. To świetnie obrazuje, jak bardzo kobieta potrzebowała bliskości i obecności swojego męża. Interesującym pomysłem było również wyciąganie ubrań z młodości (a dokładnie z dnia, kiedy poznali się na ślubie znajomych) z… charakterystycznych, czarnych worków. Obraz pogrzebanej miłości, dawno pożegnanych uczuć?



Intrygujące jest to, że w Małych zbrodniach małżeńskich droga do prawdy, oczyszczenia i próby naprawienia związku wiedzie przez kłamstwo, i to niejedno. A trzeba przyznać, że w przypadku Lisy i Gillesa kryzys jest całkiem poważny. Z czasem wydaje się nawet, że tej miłości nie da się już odbudować, że nie ma sensu jej ratować. Jednak w bohaterach nadal tlą się resztki nadziei, dlatego podejmują to wyzwanie.

Czy ten spektakl może być terapią dla małżeństw? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Przekaz płynący ze sztuki Schmitta jest jednak jasny: szczera rozmowa może uratować związek. A największą zbrodnią – nie tylko małżeńską – staje się ucieczka od miłości.



Małe zbrodnie małżeńskie (Scena Relax, Warszawa)

Premiera: 29 sierpnia 2020 r.

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt

Reżyseria, scenografia: Karol Jerzy Wróblewski

Kostiumy: Monika Palikot

Światło: Ewa Garniec

Opracowanie muzyczne: Grzegorz Jurga

Choreografia: Arkadiusz Borzdyński

Projekcje: Katarzyna Irmina Stępniak

Obsada: Beata Kawka, Mirosław Zbrojewicz

Fot. Wojciech Nieśpiałowski


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *