Twórczość Kory i Maanamu bez wątpienia zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskiej muzyki. Ja jestem akurat z tego pokolenia, że niby kilka piosenek znałam, ale podchodziłam do nich dość neutralnie i nie miałam raczej większej potrzeby, żeby bardziej zagłębiać się w ich twórczość. Do czasu – chociaż muszę szczerze przyznać, że ta miłość nie pojawiła się od razu.
Pierwszy raz na małą scenę Teatru Współczesnego trafiłam ponad rok temu. Byłam akurat w Warszawie, główny punkt wyjazdu został zaplanowany dopiero na wieczór, a pochwały sypały się z każdej strony. Kupiłam bilet, rozsiadłam się wygodnie, godzina minęła całkiem szybko… i wyszłam. Bez większego zachwytu, bez jakichkolwiek refleksji. Może tylko z pytaniem: „o co tyle hałasu?”.
Niecałe pół roku później, będąc już w zupełnie innym miejscu i momencie życiowym, namówiona przez koleżankę, postanowiłam wrócić do Baraku i dać tym Młodym drugą szansę. Po skończonym spektaklu mógłby rozejść się wielki huk – tak mocno chciałam uderzyć się w pierś, że wtedy w czerwcu było bez uśmiechu i bez smutku, bez nienawiści i bez miłości – ale uszło ze mnie mnóstwo życia. Tamtego grudniowego wieczoru zostawiłam w teatrze kawałek duszy i jeszcze więcej serca.
Oglądając spektakle, często „przepuszczam” je przez własne doświadczenia, aktualne uczucia czy emocje. Ale zdarzają się też tytuły idące o krok dalej – wyobraźcie sobie, że siedzicie na widowni, a tuż obok, na scenie, rozgrywa się właśnie dowolny epizod z Waszego życia. Doświadczenie tak samo intrygujące, co przytłaczające. I, paradoksalnie, czasem nawet uzdrawiające. Taka wstrząsowa terapia teatralna.
Przeżywałam zatem Planety… na niemal każdy możliwy sposób. Było i neutralnie, i w stanie wielkiej euforii, i w momencie głębokiej beznadziei. Rok z życia zawarty w kilkunastu piosenkach.
Ale przejdźmy w końcu do samego spektaklu – bo jest o czym mówić. Duet realizatorski Anna Sroka-Hryń / Mateusz Dębski pokochałam już przy okazji innego projektu studenckiego, fenomenalnego Lunaparku z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego. Tutaj została przyjęta podobna konwencja: niemal pusta scena, krzesła jako jedyne rekwizyty, ubrani na czarno aktorzy. Każdy z nich ma swój moment i wykorzystuje go całkowicie.
Zmysłowa Natalia Stachyra (Luciolla). Hipnotyzująca Maja Polka (Szał niebieskich ciał). Zachwycająca Olga Lisiecka (Boskie Buenos). Przejmująca Jagoda Jasnowska (Paranoja jest goła). Subtelna Aleksandra Boroń (Szare miraże). Pełen werwy Wojciech Melzer (Och, ten Hollywood). Rewelacyjny Juliusz Godzina (Cykady na Cykladach). Świetny Tomasz Osica (Lipstick). Brawurowy Maciej Dybowski (O! Nie rób tyle hałasu). A spojrzenie Karoliny Piwosz w Stoję, stoję, czuję się świetnie? Czysty obłęd!
Są też i doskonałe zbiorówki: trzymający w napięciu Oddech szczura, porywająca Żądza pieniądza czy nostalgiczne Się ściemnia. Każdej z wymienionych wyżej piosenek mogłabym poświęcić osobny akapit, ale nie będę Wam psuć zabawy – przyjdźcie do Teatru Współczesnego i odkryjcie je sami.
Muszę natomiast nieco szerzej napisać o trzech utworach, bo to właśnie one są moją prywatną kwintesencją tego spektaklu. Fenomenem największym z możliwych jest to, co stało się z piosenką Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech. W oryginale szybka, dynamiczna, skoczna, może nawet nieco frywolna. Tymczasem Mateusz Dębski i panowie śpiewający ten utwór w spektaklu wydobyli z niego całą jego poetyckość. Jest spokojnie, miękko i harmonijnie. Intymnie. Mało tego, każdy solista dokłada jeszcze coś swojego. Ciepło Mikołaja Śliwy. Delikatność Wojtka Melzera. Spokój Macieja Kozakoszczaka.
Gdyby to zależało tylko ode mnie, to ta piosenka nigdy by się nie kończyła. Tymczasem wraz ze słowami świat lśniący jest od klamek i taki rozedrgany widz zostaje nagle wyrwany z bezpiecznej przystani i wrzucony w sam środek Krakowskiego spleenu. Jednak o ile interpretacja Igora Herbuta, która towarzyszyła mi przez cały listopad, jest przeraźliwie smutna, tak w tym przypadku dostrzegłam coś na kształt… nadziei? Może dlatego, że cała obsada śpiewa razem, zaczynają zresztą od wspólnego obejmowania się. Oswajają ten Krakowski spleen, a kiedy idą w stronę światła, jest w nich coraz więcej siły. Zupełnie jakby rzucali wyzwanie – światu? Samym sobie? I to grupowe spojrzenie w górę na chwilę przed tym, jak całą salę ogarnia ciemność. Magia.
No i na koniec, bisując, przełamują zupełnie powagę ostatniej piosenki – bo wychodzą z Kocham cię, kochanie moje. Trochę z przekorą puszczają oczko w stronę widowni i tak jak przez całą godzinę z mistrzowską wręcz precyzją panowali nad każdym dźwiękiem i każdym ruchem, tak na finałowe pięć minut stają się po prostu radosną grupą młodych ludzi, a ich entuzjazm udziela się całej reszcie. I nawet jakoś lżej opuszcza się wtedy tę malutką salę, mając w sercu tyle pożegnalnej radości.
Reżyserka, Anna Sroka-Hryń, prowadzi swoich młodych podopiecznych pewnie i z bezbłędną znajomością ich możliwości. Mateusz Dębski, odpowiedzialny za aranżacje utworów, wykonał gigantyczną i genialną pracę, wydobywając z twórczości Maanamu ukryte między wersami znaczenia. Kapitalnie zresztą zdał egzamin pomysł, by w tych nowych interpretacjach wykorzystać instrumenty, które zupełnie nie kojarzą się z zespołem rockowym: harfę (Alina Łapińska), kontrabas (Wojciech „Gumiś” Gumiński) oraz pianino (sam maestro Mateusz Dębski).
Planety szaleją, a Młodzi błyszczą niczym najprawdziwsze gwiazdy – bo śpiewają inteligentnie i po swojemu, odczytując dobrze znane piosenki zupełnie na nowo. To nie tylko hołd złożony Korze, ale przede wszystkim opowieść współczesnych dwudziestokilkulatków o życiu. Są tu ich lęki i pragnienia; bolączki, słabości i radości. Relacje damsko-męskie i więzi międzyludzkie. A wszystko to w wersach napisanych lata temu i aktualnych także dzisiaj.
Mam w głowie obraz Kory powtarzającej: „kocham, kocham, kocham”. Nie wiem, czy naprawdę tak kiedyś powiedziała, czy może tylko mi się to przyśniło – ale myślę, że gdyby obejrzała ten spektakl, to właśnie w ten sposób by go podsumowała. Za to jestem pewna jednego: że Olga jest z nimi na tej scenie obecna. I będzie żyła tak długo, jak długo będzie żyła jej twórczość.
Koro, byłabyś z tych Młodych naprawdę dumna.
A planety szaleją… Młodzi w hołdzie Korze (Teatr Współczesny, Warszawa)
Premiera: 20 sierpnia 2021 r.
Reżyseria: Anna Sroka-Hryń
Autorzy utworów: Olga Jackowska i Marek Jackowski
Kierownictwo muzyczne i aranżacja: Mateusz Dębski
Reżyseria światła: Paulina Góral
Muzycy: Alina Łapińska (harfa), Wojciech Gumiński (kontrabas), Mateusz Dębski (pianino)
Obsada: Ada Dec, Aleksandra Boroń, Natalia Stachyra, Karolina Piwosz, Maja Polka, Jagoda Jasnowska, Olga Lisiecka, Maciej Dybowski, Juliusz Godzina, Wojciech Melzer, Przemysław Kowalski, Maciej Kozakoszczak, Mikołaj Śliwa, Tomasz Osica
Utwory: Oddech szczura, Luciolla, Szał niebieskich ciał, O! Nie rób tyle hałasu, Się ściemnia, Cykady na Cykladach, Żądza pieniądza, Boskie Buenos, Lipstick, Paranoja jest goła, Stoję, stoję, czuję się świetnie, Och, ten Hollywood, Szare miraże, Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech, Krakowski spleen, Kocham cię, kochanie moje
Fot. Wojciech Nieśpiałowski