„Zmora licealistów”, „lektura przerażająco nużąca, mdła i nieciekawa”, „z tej książki po prostu wieje nudą”, „emocji jest tam mniej niż na grzybobraniu”, „N jak nuda, N jak Nad Niemnem. Przypadek?”, „czytanie tej książki bolało”, „Nad Niemnem to powszechnie przyjęty synonim nudy w literaturze”, „największy koszmar ogólniaka”… Brzmi znajomo?
To tylko kilka przykładowych opinii znalezionych na różnych forach internetowych. W środowisku uczniów przyjęło się stwierdzenie, że dzieło Elizy Orzeszkowej to najnudniejsza książka znajdująca się w kanonie lektur szkolnych, a rozbudowane opisy przyrody skutecznie leczą bezsenność. Z drugiej strony odzywają się głosy obrońców tej pozytywistycznej powieści, którzy doceniają malownicze krajobrazy i wzniosłych bohaterów. Przy okazji starają się też dowieść, że do tej opowieści trzeba dojrzeć i najlepiej przeczytać ją po zakończeniu szkoły, żeby pozbyć się łatki „lektury szkolnej”.
Mimo że byłam w klasie humanistycznej, to nie potrafię sobie przypomnieć, czy omawialiśmy Nad Niemnem w liceum. Tak czy inaczej – nawet jeżeli zapoznaliśmy się z kilkoma fragmentami, to większej krzywdy mi nie zrobiły. Jednak całościowe podejście do tej książki zaliczyłam dopiero na studiach, przygotowując się do egzaminu z literatury epoki pozytywizmu. Wiedziałam, że czeka mnie przeprawa u dość wymagającej pani profesor, dlatego starałam się przeczytać jak najwięcej pozycji zawartych na liście lektur. Doszłam przy tym do wniosku, że znajduję się gdzieś pośrodku obu obozów – z jednej strony notorycznie ziewałam, czytając opisy przyrody ciągnące się przez kilka stron (dodam tylko, że było to wydanie z Biblioteki Narodowej, gdzie przypisy potrafiły być dłuższe niż treść), a z drugiej miałam poczucie, że gdyby zabrać to „opakowanie”, powstałaby całkiem ciekawa historia. Co prawda przewidywalna i polukrowana do granic możliwości, ale trzeba tutaj zaznaczyć, że w drugiej połowie XIX wieku literatura miała charakter użytkowy – służyła głównie przekazywaniu idei pozytywistycznych (dotyczących m.in. równouprawnienia kobiet czy dążenia do szerzenia oświaty wśród najuboższych warstw społecznych).
Nie powiem, żebym wyczekiwała tej akurat premiery ze szczególną niecierpliwością. Ot, umiarkowana ciekawość – zwłaszcza kiedy przypominałam sobie dwa poprzednie spektakle w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego, które miałam okazję obejrzeć. Starałam się nie nastawiać negatywnie, jednak im więcej pochlebnych recenzji czytałam, tym bardziej zaczynałam się obawiać tej realizacji.
Muszę przyznać, że byłam zaskoczona formą spektaklu, który – wystawiony w dość klasyczny sposób – nie przypominał ani Trzech sióstr, ani Puppenhaus. Kuracji. Drugą niespodzianką był brak politykowania i współczesnych wstawek (no, prawie brak).
Cieszyć może naprawdę równy poziom całego zespołu. W ostatnich latach nieraz bywało tak, że spektakl nie zachwycał, ale aktorzy potrafili przynajmniej częściowo to ograć – bo aktorów w Lublinie mamy po prostu bardzo dobrych. Są więc tacy, którzy w Nad Niemnem trzymają swój właściwy poziom, m.in. fenomenalna Edyta Ostojak jako wiecznie osłabiona Emilia Korczyńska, wspaniała Marta Ledwoń w roli Marty Korczyńskiej, starej panny zajmującej się posiadłością brata, czy Maciej Grubich grający uroczego, prostodusznego Janka Bohatyrowicza. Są i tacy, którzy udowadniają, że potrafią dobrze zagrać – jak Justyna Janowska wcielająca się w postać ubogiej panienki Justyny Orzelskiej. Warto wreszcie wspomnieć o dwóch obiecujących debiutach na deskach lubelskiego teatru: Włodzimierz Dyła oraz Michał Czyż jako Benedykt i Witold Korczyńscy mają swoje przysłowiowe pięć minut w jednej z ostatnich scen. Ojciec i syn dyskutują o przyszłości, a aktorzy wykorzystują ten moment doskonale. Czekam na kolejne role obu panów, bo myślę, że jeszcze nieraz zaprezentują się równie dobrze.
Świetnie spisała się również Anna Met, której zawdzięczamy przepiękne kostiumy oraz zachwycającą scenografię. Stroje rodem z epoki wyglądają jakby zostały wypożyczone z muzeum. Dekoracje pozostawiają wyobraźni spore pole do popisu, chociaż na scenie nie brakuje drewnianych drzew czy zwierząt. Duże wrażenie robią zwłaszcza mieniące się brokatem schody i ogromne słońce. Jakże inaczej prezentuje się na ich tle mały, ciasny, brzydki salon państwa Korczyńskich z tandetną tapetą we wzorki i wyliniałym futrem na ścianie. Najwięcej moich wątpliwości wzbudziły drzwi przypominające duży pokrowiec na ubrania, z suwakiem niesięgającym podłogi. Kolejno wchodzące postaci musiały się więc trochę nagimnastykować, żeby tamtędy przejść. Jednak o ile od panów wymagało to tylko wyżej podnoszonych nóg, tak panie w sukniach zakrywających buty miały już o wiele trudniejsze zadanie. Wstrzymywałam oddech za każdym razem, kiedy obserwowałam zmagania Marty niosącej tacę z filiżankami czy Andrzejowej Korczyńskiej (Jolanta Rychłowska) ubranej w czarną, rozkloszowaną suknię. Nawet w tym przypadku kobiety musiały mieć gorzej niż mężczyźni…
Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza. Na drugi trochę mniej. Nie mogę powiedzieć, że Nad Niemnem to zły spektakl; jest to natomiast spektakl nudny, przeciągnięty, wręcz usypiający. W pierwszej części, trwającej około dwóch godzin, dzieje się sporo, ale jednocześnie nic. Po przerwie akcja minimalnie przyspiesza, wesele na chwilę rozbudza widza z letargu, jednak to za mało i zbyt późno.
Kolejną kwestią jest adaptacja potężnego dzieła Elizy Orzeszkowej. Tego zadania podjął się współpracownik Jędrzeja Piaskowskiego, czyli Hubert Sulima. Wypada docenić próbę dostosowania tego tekstu do warunków scenicznych, ale nie przekonuje mnie zaproponowany sposób poprowadzenia narracji. Owszem, wszystkie ważne dla fabuły wydarzenia znalazły się w scenariuszu, ale dodanie do tego recytowania opisów przyrody, wypowiedzi w formie trzecioosobowej i przedstawiania postaci będących na scenie wprowadza niepotrzebne, wybijające z rytmu dłużyzny.
W swojej powieści autorka starała się przedstawić ważne kwestie społeczne, odnoszące się choćby do równości społecznej. Jest to temat aktualny również w XXI wieku, jednak przez brak dynamiki problemy zaznaczone przez Orzeszkową zaczynają się rozmywać, stają się oderwane od rzeczywistości, tracą swój wydźwięk. Ma się przez to poczucie, że przestały dotyczyć dzisiejszego społeczeństwa. Przypomina to piękną, wzniosłą, malowniczą bajkę, ale kompletnie nierealną. Dawniej dzieci przed snem oglądały dobranocki; dziś, kiedy już podrosły, mogą obejrzeć Nad Niemnem. Nawet szczęśliwe zakończenie się znajdzie.
Szansa na „odczarowanie” Orzeszkowej pozostała według mnie niewykorzystana. Znajdzie się kilka naprawdę dobrych i solidnych elementów. Parę momentów zapadnie w pamięć – jak choćby urzekająca, sielankowa scena jedzenia miodu. Jednak całość nie do końca mnie przekonuje.
Najnowsza realizacja Jędrzeja Piaskowskiego spotkała się ze sporym uznaniem znawców i krytyków teatralnych. Teraz pora na zweryfikowanie pierwszej pandemicznej premiery Teatru Osterwy przez publiczność, a zwłaszcza przez młodych odbiorców, którzy zapewne zjawią się licznie na porannych pokazach dla szkół. I mimo wszystko życzę temu spektaklowi, by spotkał się z pozytywnym przyjęciem, ponieważ dobrze byłoby zawczasu wychować sobie kolejne pokolenia widzów. A klasowe wyjście do teatru jak najbardziej może stać się obiecującym początkiem nowej przygody.
Na koniec pozwolę sobie przywołać pewną historię. Kilka lat temu w ramach festiwalu Konfrontacje Teatralne odbył się gościnny pokaz Wujaszka Wani z warszawskiego Teatru Polskiego. Nie przepadam za twórczością Antona Czechowa, fabuła jego dzieł jest dla mnie zbyt statyczna i monotonna. Jednak Iwan Wyrypajew, reżyser tego spektaklu, tchnął w ten dramat trochę życia. Zapytany, dlaczego jego realizacja znacząco różniła się od pozostałych inscenizacji dzieł rosyjskiego autora, odpowiedział: Nie chciałem doprowadzić do sytuacji, kiedy aktor na scenie powie „jak ja się nudzę”, na co ziewający widz odpowie „o Boże, ja też”.
Przytoczoną anegdotę pozostawiam już bez komentarza, ewentualnie do własnej refleksji.
Nad Niemnem (Teatr im. Juliusza Osterwy, Lublin)
Premiera: 28 czerwca 2020 r.
Reżyseria: Jędrzej Piaskowski
Adaptacja: Hubert Sulima
Scenografia i kostiumy: Anna Met
Muzyka: Jacek Sotomski
Choreografia: Szymon Dobosik
Reżyseria świateł: Paulina Góral
Obsada: Przemysław Gąsiorowicz, Maciej Grubich, Hanka Brulińska, Krzysztof Olchawa, Jolanta Deszcz-Pudzianowska, Jolanta Rychłowska, Włodzimierz Dyła, Edyta Ostojak, Magdalena Zabel, Marta Ledwoń, Michał Czyż, Daniel Salman, Justyna Janowska, Magdalena Sztejman, Paweł Kos, Wojciech Rusin, Dymitr Harelau
Fot. Natalia Kabanow, Malwina Majer (teatrosterwy.pl)