Jeszcze się spotkamy, tylko to powiedzieć chcę – Aida (Teatr Muzyczny Roma, Warszawa)

Złoto-granatowy plakat do ostatniej wielkiej produkcji warszawskiego Teatru Muzycznego Roma towarzyszył mi niemal za każdym razem, kiedy pojawiałam się w stolicy, a media społecznościowe zostały zasypane materiałami promocyjnymi musicalu. Gdy ogłoszono obsadę Aidy, wiedziałam już, że prędzej czy później zasiądę na widowni, oczekując na ten spektakl. Przeczytałam kilka recenzji – wszystkie mówiły o realizacji w samych superlatywach. Znając inne produkcje Romy, mogłam spodziewać się, że będzie to widowiskowy i dopracowany pod każdym względem projekt. Zazwyczaj staram się przygotowywać do wizyt w teatrach – czytam książki czy oglądam filmy dotyczące wybranego tytułu – a jednak moje pierwsze spotkanie z Aidą wyszło dość spontaniczne. Pomyślałam, że może to i lepiej. I z niemą prośbą „zaskoczcie mnie” wyruszyłam do Warszawy.



Musical, oparty na operze Giuseppe Verdiego, opowiada o zakazanej miłości Aidy i Radamesa. Aida, nubijska księżniczka, prezentuje niezwykle silną osobowość. Bez wahania staje w obronie swoich towarzyszek i mimo że jej bohaterski zryw nie przynosi pożądanego skutku, to udaje jej się zaimponować egipskiemu kapitanowi. Radames – zajęty dotąd głównie wyprawami w nieznane i toczeniem walk w sąsiednich krajach – poświęca jej coraz więcej uwagi. Na początku traktuje ją jak niewolnicę, jednak z czasem odkrywa, że mają ze sobą wiele wspólnego. Aida zdaje się doskonale rozumieć pragnienie wolności, chęć bycia zwykłym człowiekiem. Jest przy tym naturalna, autentyczna – nie waha się skrytykować Radamesa, mimo że mężczyzna ma nad nią władzę. Młodzi, wbrew dzielącej ich przepaści, zakochują się w sobie.



Aida w wykonaniu Anastazji Simińskiej to najjaśniejszy punkt tego spektaklu. Podziwiam ogrom pracy włożonej w kreowanie tej postaci, bo można odnieść wrażenie, że Anastazja nie gra Aidy, ale wręcz jest Aidą. Ma niesamowicie silny i wyrazisty głos, a niektóre partie – choćby w zakończeniu Dance of the Robe – wyciągała po mistrzowsku. Anastazję widziałam wcześniej jedynie w Rodzinie Addamsów w warszawskim Teatrze Syrena i jak najbardziej przypadła mi do gustu jako Wednesday, ale rolą Aidy kupiła mnie całkowicie. Miałam później spore obawy, czy Ewa Kłosowicz, dla której był to wówczas jeden z pierwszych występów w głównej roli, nie będzie odstawała wokalnie od Anastazji. Na szczęście bardzo miło się zaskoczyłam i byłam pod dużym wrażeniem jej głosu.



Rozterki miałam też przy odtwórcach roli Radamesa. Marcin Franc stworzył postać charyzmatyczną, ale jednocześnie spokojną. We wspólnych scenach z Anastazją jako Aidą powietrze stawało się aż gęste od kumulujących się między nimi emocji – widać, że są dobrze zgrani i na scenie rozumieją się doskonale. Dodatkowo zostali wykreowani – podobnie jak w Pilotach Zosia Nowakowska i Janek Traczyk – na „pierwszą parę” tego spektaklu. I to właśnie ich duet zobaczyłam najpierw, nic więc dziwnego, że zastanawiałam się, jak w tej roli wypadnie Paweł Mielewczyk. Za pierwszym razem zauważyłam go w zespole i byłam bardzo zaskoczona, jak mocno angażuje się w odgrywanie ról epizodycznych. Pawła widziałam po raz pierwszy w lipcu, kiedy debiutował w Once jako Facet. Wiedziałam, że ma fantastyczny głos, jednak przed oczami nadal miałam silnie zakorzeniony obraz Marcina jako Radamesa. O dziwo już po kilkunastu minutach od podniesienia kurtyny zapomniałam, że istnieją jeszcze inni odtwórcy tej postaci – Paweł skutecznie wybił mi ich z głowy. Egipski kapitan w jego wykonaniu różni się nieco od poprzednika, jest bowiem bardziej stanowczy i pewny siebie. Mimo drobnych różnic jestem zachwycona obydwoma duetami. Anastazja i Marcin oraz Ewa i Paweł stworzyli wspaniałych bohaterów, potrafili dorównać sobie zarówno pod względem aktorskim, jak i wokalnym.



Jednak w tej historii oprócz Aidy i Radamesa mamy również „tę trzecią” – Amneris, córkę faraona i narzeczoną kapitana. Egipska księżniczka stanowi zupełne przeciwieństwo córki nubijskiego władcy. Uwielbia się stroić, moda to jej największa pasja. Pragnie zachwycać wszystkich dookoła, ponieważ zdaje sobie sprawę z oczekiwań poddanych i musi się do nich dostosować. Mimo że na początku pozuje na egoistyczną i rozpieszczoną panienkę, w rzeczywistości nie jest zepsutą przez bogactwo i władzę księżniczką. Dopiero Aida uświadamia jej, że może żyć i postępować inaczej, być po prostu sobą, że piękne ubrania i zachwycająca sylwetka to nie jest jej jedyny as w rękawie. Trzeba też przyznać, że nie skupia się jedynie na sobie – martwi się o śmiertelnie chorego ojca, stara się poznać motywacje swojego narzeczonego dotyczące jego niekończących się wypraw. Amneris jest chyba najtrudniejszą rolą w Aidzie, ponieważ łatwo o przerysowanie tej postaci. Jednak Agnieszka Przekupień poradziła sobie z tym zadaniem idealnie – co prawda jej bohaterka wzbudza w widzach lekkie politowanie, ale też sympatię. I ta przychylność publiczności będzie niezwykle istotna w kontekście drugiej części spektaklu.



Aida swoją szczerością ma wpływ zarówno na Radamesa, jak i na Amneris. Radames dzięki niej zaczyna pomagać nubijskim niewolnikom, odkrywa prawdziwą miłość, wreszcie zaczyna rozumieć, że nie chce bezmyślnie realizować planów ojca. Dużo większą przemianę przechodzi jednak Amneris. Z podziwianej przez wszystkich, sprawiającej wrażenie nieco bezmyślnej kokietki staje się dumną, pewną siebie, silną władczynią Egiptu.

I to właśnie Amneris według mnie jest najbardziej nieszczęśliwą bohaterką tej historii. Niekochana przez narzeczonego, zdradzona przez towarzyszkę, która zdawała się świetnie ją rozumieć, uznawana za piękną laleczkę egipska księżniczka musi stawić czoła przyszłości. Przyszłości, w której to ona będzie rządzić potężnym krajem, mierząc się jednocześnie ze stratą ludzi, których niegdyś kochała: umierającego ojca, ukochanego i przyjaciółki. Podziwiam przy tym jej postawę w końcówce spektaklu, kiedy przyjęła spadające na nią bolesne ciosy z prawdziwą godnością. Odważnie potrafiła sprzeciwić się ojcu, udowadniając tym samym, że jest gotowa na objęcie tronu.



W tym miejscu muszę wspomnieć o kilku postaciach drugoplanowych. Ich poczynania być może nie elektryzowały publiczności tak jak relacje między trójką głównych bohaterów, ale zdecydowanie zasługują na kilka ciepłych słów. Świetna jest Katarzyna Kanabus w roli Nehebki, bliskiej towarzyszki Aidy. Mimo że nie pojawia się na scenie zbyt często, to w jednym z kluczowych momentów wykazuje się niezwykłą odwagą. Dżoser – czyli Jan Bzdawka – jest tutaj kreowany na typowy czarny charakter. Ojciec Radamesa, chcąc zapewnić synowi panowanie nad Egiptem, nie cofnie się przed niczym. Jest tak skupiony na sobie i swoich dążeniach, że nie potrafi zrozumieć Radamesa, który marzy o zupełnie innym życiu. Jan Bzdawka i Paweł Mielewczyk doskonale potrafili ukazać burzliwą relację między ojcem a synem.



Na ogromne brawa zasługuje także Mereb, czyli Michał Piprowski. Nubijski służący Radamesa wprowadza sporo zamieszania, ale nie sposób go nie lubić. Jego największym marzeniem jest powrót do ojczyzny, dlatego kradzione z pałacu towary zamienia ukradkiem na złoto. Kiedy rozpoznaje w Aidzie swoją księżniczkę, od razu otacza ją opieką. Wbrew jej woli informuje innych niewolników, kim jest nowa służąca Amneris, ale dzięki temu zakuty w kajdany lud nubijski odzyskuje nadzieję i wiarę w przyszłość. Mereb co prawda nie rozumie uczucia, które połączyło młodych ludzi pochodzących z wrogich państw, ale nie potępia też Aidy. Za wszelką cenę będzie próbował obronić ją przed Dżoserem.



Spektakl rozpoczyna się wizytą w muzeum. Na scenie pojawia się grupka turystów fotografujących i oglądających uważnie zgromadzone zabytki. Został wykorzystany tutaj pewien zabieg, którego nie zdradzę – po spektaklu na pewno wszystkie elementy układanki wskoczą na swoje miejsca – ale uważam, że użycie go było bardzo dobrym pomysłem. Jest to też zabieg utwierdzający nas w „ponadczasowości” opowiedzianej właśnie historii.

Początkowo nie byłam zachwycona pomysłem ponownego wykorzystania ekranów ledowych. W Pilotach to rozwiązanie sprawdziło się tylko częściowo i obawiałam się, że tym razem też będą mało wymagającym zamiennikiem prawdziwych dekoracji. Nie doceniłam jednak Mariusza Napierały, który zręcznie ustawił je tak, by były jedynie częściami uzupełniającymi scenografię, a nie elementami dominującymi nad całością. Uzupełnienie ich o podesty czy figury, a do tego umiejętne operowanie światłem – będące zasługą Marca Heinza – przekuły się na końcowy sukces.



Kostiumy uszyte do spektaklu są wprost przepiękne. W większości proste, ale każdy z nich – nieważne, czy to mundury żołnierzy, czy łachmany niewolników – dopracowany w każdym calu. I tak – ja również byłam oczarowana kreacjami Amneris. Przy okazji piosenki My Strongest Suit Dorota Kołodyńska absolutnie zaszalała. Scena przypomina wybieg z pokazu mody, a kolejno wychodzące tancerki prezentują kolejne kostiumy – nieco awangardowe, powiedziałabym nawet, że futurystyczne. Cieszą oko i aż szkoda, że są wykorzystane tylko do jednej sceny.



Niesamowity jest także zespół wokalno-taneczny, zwłaszcza gdy widzi się tam coraz więcej znajomych twarzy: Patrycję Mizerską, Jeremiasza Gzyla czy Andrzeja Skorupę. Choreografia zaproponowana przez Agnieszkę Brańską jest wymagająca, ale jakże widowiskowa. Zdaje egzamin zarówno w scenach walki, jak i w obozie Nubijczyków. Ciężko oderwać wzrok od układów pokazywanych na scenie – mi szczególnie zapadła w pamięć choreografia zaproponowana do utworu Another Pyramid. Wokaliści oraz tancerze udowadniają, że nie bez powodu zostali zaangażowani do tej produkcji – podziwianie takich artystów to czysta przyjemność.



Wśród licznych zachwytów nie mogłam niestety pominąć pewnego „ale”. Aida jest promowana jako „ponadczasowa historia miłosna”, jednak czy tego samego nie można powiedzieć o innych dziełach? Czy poznawszy losy zakazanego uczucia Aidy i Radamesa, nie nasuną nam się skojarzenia z Romeem i Julią lub Tristanem i Izoldą? Kiedy dowiedziałam się, że autorem tekstów piosenek jest Tim Rice (znany choćby z musicali Król Lew czy Jesus Christ Superstar), spodziewałam się czegoś na podobnym poziomie. Tymczasem historia, mimo że tragiczna, zostaje w dużym stopniu wygładzona, natomiast piosenki są dość proste – żeby nie powiedzieć banalne. Również bohaterowie aż proszą się o rozbudowanie pod kątem psychologicznym, a relacje między nimi są zbyt uproszczone. Jedynie postaci Amneris udaje się wyraźnie pokazać proces swojej przemiany. Co bardzo chciałabym w tym miejscu podkreślić – nie jest to wina ani aktorów, ani tłumacza. Oni i tak dwoili się i troili, żeby wyciągnąć z tej historii maksimum potencjału.

Jednak na plakacie oprócz Tima Rice’a widnieje także nazwisko Eltona Johna, który skomponował muzykę do tego spektaklu. I to właśnie warstwa dźwiękowa, a nie tekstowa broni się w tym przypadku na sto procent. Za pierwszym razem byłam zbyt skupiona na samej akcji, by móc to docenić, ale drugie podejście sprawiło mi prawdziwą przyjemność – tym bardziej, że w Romie muzyka grana jest na żywo. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwa utwory: My Strongest Suit oraz Dance of the Robe. Oba dynamiczne, ale w inny sposób. Szczególnie zapadła mi w pamięć druga piosenka, zwłaszcza w połączeniu z układem choreograficznym, doskonale oddającym klimat nubijskiego obozu. Słuchając oryginalnego soundtracku, odnalazłam też kilka innych muzycznych perełek, jak choćby Easy as Life.



W Aidzie nie znajdziemy również niespodziewanych, gwałtownych akcentów na wzór rozbitego samolotu z Pilotów. Nie podskoczyłam na fotelu z wrażenia, żadna scena nie przyprawiła mnie o palpitacje serca, a jedyne, co potrafiło wbić mnie w siedzenie chociaż na chwilę, to możliwości wokalne solistów. I – wbrew pozorom – dobrze się złożyło. Dzięki temu mogłam zapamiętać przede wszystkim wspaniałych aktorów oraz żywe i efektowne popisy zespołu wokalno-tanecznego.

Na koniec będzie maksymalnie szczerze. Uważam, że Shakespeare był geniuszem, ale pisanie Romea i Julii powinien sobie odpuścić; czytając o rozterkach Wertera, nie mogłam powstrzymać się od ziewania, a komedie romantyczne często przyprawiają mnie o ciarki żenady. Słowem – romantyczka ze mnie marna. Kiedy więc ujrzałam towarzyszące Aidzie hasło „ponadczasowa historia miłosna”, mogłam jedynie dyskretnie przewrócić oczami na znak rezygnacji. Chociaż muszę przyznać, że Wojciech Kępczyński wiedział, co robi. W końcu miłość – a szczególnie ta nieszczęśliwa – jest tematem pożądanym i wysoko notowanym. Można było się więc spodziewać, że przyciągnie widzów spragnionych wielkich emocji i silnych uczuć – a biorąc pod uwagę fakt, że w każdym sezonie na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Roma króluje tylko jeden tytuł, to jest to kwestia dość istotna.



Przechodząc do meritum: już dawno na żadnym spektaklu nie doświadczyłam tak skrajnych i sprzecznych odczuć. Nie potrafię nawet jednoznacznie stwierdzić, czy ten spektakl mi się podobał, czy nie; czy mogę go polecać, czy wprost przeciwnie. Z jednej strony schematyczna, uproszczona fabuła, z drugiej – fantastyczne kreacje aktorskie, znakomite układy choreograficzne, zachwycające kostiumy i doskonała, wpadająca w ucho muzyka. Po drugim spektaklu doszło nawet do tego, że nie potrafiłam się powstrzymać i uroniłam na brawach łezkę. Była to dla mnie dość niecodzienna sytuacja, bo do tej pory płakałam w teatrze wyłącznie ze śmiechu. Wypierając ewentualną opcję, że spektakl zdołał jednak poruszyć jakieś czulsze struny w moim sercu, pozostaje mi jeden wniosek: człowiek na starość robi się po prostu sentymentalny. Zawsze można też zrzucić winę na aktorów – bo za dobrze to zagrali…

Wrócę na Aidę. Mimo przedstawionej tam historii; mimo sprzecznych uczuć, które we mnie wywołuje; mimo tekstów brzmiących chwilami banalnie i infantylnie; mimo tego, że inna miłość mi się śni. A może właśnie dlatego…?



Aida (Teatr Muzyczny Roma, Warszawa)

Premiera: 26 października 2019 r.

Reżyseria: Wojciech Kępczyński

Przekład: Michał Wojnarowski

Muzyka: Elton John

Teksty piosenek: Tim Rice

Libretto: Linda Woolverton, Robert Falls, David Henry Hwang

Kierownictwo muzyczne: Jakub Lubowicz

Scenografia: Mariusz Napierała

Kostiumy: Dorota Kołodyńska

Choreografia: Agnieszka Brańska

Reżyseria światła: Marc Heinz

Reżyseria dźwięku: Paweł Kacprzycki, Jan Kluszewski

Obsada: Natalia Piotrowska-Paciorek/Anastazja Simińska/Basia Gąsienica Giewont/Ewa Kłosowicz, Marcin Franc/Janek Traczyk/Paweł Mielewczyk, Piotr Janusz/Michał Piprowski, Wojciech Machnicki/Wojciech Paszkowski, Zofia Nowakowska/Agnieszka Przekupień/Monika Rygasiewicz, Jan Bzdawka/Janusz Kruciński, Katarzyna Kanabus/Maria Juźwin, Krzysztof Cybiński/Przemysław Redkowski oraz zespół wokalno-taneczny

Zwiastun

Fot. teatrroma.pl


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *