Imitacja zła – Remigiusz Mróz, Czarna Madonna

Filip – zwany najczęściej Bergiem – jeszcze do niedawna wiernie służył Bogu jako wikariusz w jednej z wrocławskich parafii. Zdecydował się na porzucenie wcześniej obranej ścieżki, kiedy poznał Anetę. Cztery lata później odbiera telefon od ojca, który informuje go o zaginięciu  samolotu do Tel Awiwu, którym podróżowała jego narzeczona. Zdezorientowany Berg próbuje nawiązać z nią kontakt – wówczas dzieje się coś, co każe mu sądzić, że sytuacja jest bardziej skomplikowana niż mógłby przypuszczać. Były duchowny stopniowo odkrywa kolejne powiązania, w czym pomaga mu siostra Anety, Kinga.

Nie jest tajemnicą, że do gatunku literackiego, jakim jest horror, zupełnie mnie nie ciągnie. Z natury jestem bowiem dość strachliwym człowiekiem. Chociaż z drugiej strony czytam ostatnio wszystkie książki Remigiusza Mroza, jakie pojawiają się w moim zasięgu, więc czy mogłam sobie darować lekturę Czarnej Madonny? No właśnie. Nie do końca wiem, czy autor trochę odpuścił swoim czytelnikom, czy też udało mi się skutecznie uśpić swoją wyobraźnię na kilka dni – bez koszmarów i panicznego rozglądania się po wszystkich kątach na szczęście się obyło. A trzeba przyznać, że opisy ataków złych duchów były opisane dość… sugestywnie. Atmosfera staje się coraz bardziej niepokojąca, kiedy czujesz na swoich plecach podmuchy zimnego powietrza – co w powieści zwiastuje przybycie demonów. Sam tekst również ma ponury wydźwięk, na próżno szukać tam lżejszych momentów do złapania oddechu. Zakładam jednak, że podobnie wygląda to w przypadku innych horrorów: albo wchodzimy w historię całkowicie, albo zupełnie ją odpuszczamy.

Na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla fanów Remigiusza Mroza, który już udowodnił, że nieźle radzi sobie z kryminałami. W Czarnej Madonnie zdecydował się zmierzyć z horrorem, w dodatku krążącym wokół tematyki religijnej. Jest to interesująca próba, z ciekawym zamysłem: katastrofy lotnicze połączone z zapowiedzią zbliżającego się końca świata i nieustanną obecnością tytułowej Czarnej Madonny. Jednak im dalej brnęłam w tę opowieść, tym częściej odnosiłam wrażenie, że autor przeskakuje z wątku na wątek, ale to wszystko niekoniecznie się ze sobą klei. Zakończenie tylko mnie w tym utwierdziło. Wyglądało tak, jakby było napisane na siłę – część kwestii nie została wyjaśniona, a kilka ostatnich stron było co najwyżej streszczeniem właściwego zakończenia. Gdyby tego było mało, finał powieści sugeruje, że była to raczej historia z gatunku fantastyki, a nie horroru. I całe napięcie związane z obecnością szatana i coraz bardziej prawdopodobną apokalipsą idzie… w odstawkę.

Do słabych punktów tej książki należą również bohaterowie. Właściwie niewiele o nich wiadomo – Berg zrzucił sutannę dla kobiety i nałogowo pije czarną herbatę earl grey, a Kinga wkłada koszulę za sprzączkę paska i początkowo nawet martwił ją los siostry. Czego nie można powiedzieć o Filipie, który postanowił związać się z Anetą właściwie tylko dlatego, że Kinga była już mężatką. Mężczyzna ma też bardzo wyrozumiałego szefa – od momentu zaginięcia samolotu Air Hibernia przebywa głównie w swoim mieszkaniu, a niedoszła szwagierka poświęca mu całą swoją uwagę. Postaci nie są w żaden sposób rozbudowane, co skutkuje też tym, że ich los był mi właściwie obojętny. Efekty poczynań Berga i Kingi śledziłam bez większych emocji, a zakończenie przeczytałam wyłącznie dla zasady.

Dodatkowo w kilku momentach zgrzytały mi dialogi, zwłaszcza te, w których Filip podawał bardzo dokładne informacje. Z jednej strony – jako były duchowny – oczywiście może mieć tak rozległą wiedzę na tematy religijne, ale szczegóły i ich mnogość sprawiały, że rozeznanie w temacie traciło jednak na wiarygodności. Sama forma przekazywania wiadomości także nie przypadła mi do gustu – była za mało naturalna, przypominała raczej odczyt naukowy lub przytaczanie informacji prosto z Wikipedii bądź podobnego źródła. Doceniam research wykonany przez autora, zwłaszcza jeżeli chodzi o wnikliwe przestudiowanie Biblii, ale sposób przekazania uzyskanej wiedzy czytelnikom trochę w tej powieści kulał.

Domyślam się, że znajdzie się grupa osób oczekująca, że w Czarnej Madonnie pojawią się jakieś sensacyjne doniesienia na temat religii lub ataki na Kościół. Nic z tych rzeczy. Sama treść nie jest w żaden sposób kontrowersyjna. Remigiusz Mróz podchodzi do kwestii wiary z szacunkiem, a czasem nawet z dużą ostrożnością, jak gdyby obawiał się, żeby przypadkiem nie urazić czytelnika. Jestem w stanie zrozumieć jego podejście, ale trzeba też pamiętać, że zdecydowana większość książek tego typu jest fikcją literacką, bazującą jedynie w pewnym stopniu na faktach lub przyjętej wiedzy. Nie oznacza to, że od razu trzeba iść na całość, ale zbyt widoczna poprawność i asekuracja na ogół nie służą fabule.

Przeczytawszy kilkanaście książek Remigiusza Mroza, parę razy zdarzyło się, że czułam duże rozczarowanie dotyczące rozwiązań fabularnych, z naciskiem na zakończenia. W każdym przypadku schemat był podobny – interesujące rozpoczęcie, spore oczekiwania, wreszcie zniechęcenie, bo im dalej w daną opowieść, tym bardziej zagmatwana była. I co z tego, że jeszcze nigdy nie udało mi się wpaść na odpowiednie rozwiązanie zagadki, jeżeli pod koniec książki byłam po prostu zmęczona czytaną historią i zagubiona w liczbie zalewających mnie wątków i informacji? Ilość nie zawsze idzie w parze z jakością, pamiętajmy o tym. Nikt nie wymaga od żadnego autora, żeby ten publikował średnio trzy książki w ciągu roku. Jeżeli ma wenę i dobre pomysły na akcję – świetnie. Ale może warto również pozwolić książce nieco się ułożyć, dokładnie ją przemyśleć i dopracować poszczególne kwestie?

Tego autorowi i sobie (jako czytelniczce) szczerze życzę.



Remigiusz Mróz, Czarna Madonna

Wydawnictwo: Czwarta Strona

Rok wydania: 2017

Liczba stron: 460

Fot.: lubimyczytac.pl


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *