Jeszcze kilka miesięcy temu nie było dnia, żebym nie zobaczyła na Instagramie przynajmniej jednego zdjęcia tej książki. Rzadko zdarza się, żebym ulegała modzie czytania, oglądania bądź słuchania czegoś, o czym w danym momencie mówią niemal wszyscy. Dlatego też kiedy jakiś czas temu moja mama zapytała, czy zamówić mi jakąś książkę, a ja bez wahania podałam jej ten tytuł – uwierzcie mi, sama byłam zaskoczona. W dodatku większość osób nie skąpiła pochwał, pisząc o przygodach Koźlaczek.
Ale kim właściwie są owe Koźlaczki? Określiłabym je mianem wiedźmiego babińca – skupiska kobiet wyjątkowo szalonych, odważnych, upartych i sarkastycznych. Nauczyły się też funkcjonowania bez mężczyzn – porywając się na związek z jedną Koźlaczką, facet dostaje w pakiecie całą resztę. Nic zatem dziwnego, że nawet ci bardziej zakochani w końcu nie wytrzymują i odchodzą. A mimo to Koźlaczki świetnie obrazują, że w rodzinie siła. Chociaż nie wszystkie darzą się jednakową sympatią, to w razie potrzeby potrafią się zjednoczyć i nieść pomoc wspólnymi siłami. Jest to również konieczne, by utrzymać rodzinny sabat w mocy.
Co prawda nie wszystkie bohaterki mają w tej książce swoje wyraźne pięć minut – bo drzewo genealogiczne rodziny Koźlaków jest naprawdę rozbudowane – ale u wszystkich czuć jednak ducha indywidualizmu. Każda z nich jest obdarzona innymi mocami, każda ma inny charakter, każda wybrała swoją własną ścieżkę życiową.
Szczególnie polubiłam Aronię i jej dwie córki, Jagodę i Malinę, a także Klona, chłopaka tej ostatniej, który – nawiasem mówiąc – chyba nie najlepiej zapamięta próbę oświadczyn. Ciekawą postacią była również Glicynia, parająca się czarną magią – w końcu nie każdemu udaje się wywieść w pole demona i wiedźmę. Ale moją idolką pozostaje Narcyza, seniorka rodu Koźlaczek, która po przejściu na emeryturę razem ze swoimi przyjaciółkami, zwanymi Harpiami, postanowiła w pełni korzystać z życia. Kobiety osiągnęły tym samym wyższy poziom „wdupiemania”, stając się postrachem całego świata, a także przedmiotem zainteresowania… Europolu. Nie mam pojęcia, czy jest w planach kontynuacja opowieści o Koźlaczkach – jeżeli tak, to postuluję o więcej przygód Harpii!
Bardzo podoba mi się świat wykreowany przez Anetę Jadowską – z którym spotkałam się zresztą dopiero pierwszy raz. Świat magiczny funkcjonuje równolegle ze światem realnym, w którym można odnaleźć elementy naszej rzeczywistości. Tam też goni się za sensacyjnymi doniesieniami czy chodzi do kawiarni StarBunny, gdzie pije się kawę w podpisanych kubkach. A oprócz tego zamienia się niedoszłych narzeczonych w kozy, ściąga się pieski z piekielnych otchłani i gra z diabłami o dusze.
Mam nieco mieszane uczucia co do samego sposobu przedstawienia historii Koźlaczek. Z jednej strony opowiadania są bardzo przyjemną formą, stosunkowo niedługą i zamkniętą, a lekturę można w każdej chwili przerwać i wrócić do niej po dłuższym czasie. Z drugiej strony wydaje mi się, że powieść pozwoliłaby mi lepiej zapamiętać ich przygody, bo jednak każde opowiadanie jest oddzielnym bytem, przez co po pewnym czasie poszczególne historie zaczęły mi się ze sobą mieszać. Podobnie wygląda sprawa z powtarzaniem niektórych informacji – jest to przydatne, kiedy czyta się tę książkę z przerwami, ale uciążliwe, kiedy chce się ją połknąć na raz.
Po pierwszym opowiadaniu czułam maleńkie rozczarowanie i zastanawiałam się, skąd brały się te wszystkie zachwyty. Mimo że nie czuję się docelowym odbiorcą tej książki – myślę, że lepiej odnalazłyby się w niej osoby kilka lat ode mnie młodsze – to jednak po kolejnych kilkudziesięciu stronach dałam się porwać fabule. Na pewno duża w tym zasługa lekkiego pióra Anety Jadowskiej, zabarwionego odpowiednią dawką czarnego humoru i sarkazmu. Ogromnym plusem jest także piękne wydanie książki, z fantastycznymi ilustracjami Magdaleny Babińskiej, a także drzewem genealogicznym, które przy tak rozbudowanej rodzinie jest wręcz niezbędne – sama w trakcie lektury często do niego wracałam.
Nie powiem, żeby to była najlepsza książka, którą przeczytałam w tym roku, albo opowieść, którą zapamiętam do końca życia. Ale z miłą chęcią wrócę jeszcze do Zielonego Jaru i Koźlaczek – czy to ponownie do opowiadań z tomu Cud, Miód, Malina, czy do zupełnie nowych przygód niekiełznanych wiedźm. I stanowczo apeluję o rozbudowanie Stawki większej niż życie wieczne. Bardzo stanowczo. Bo w żadne cenzury nałożone przez Narcyzę Koźlak po prostu nie uwierzę.
Aneta Jadowska, Cud, Miód, Malina
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 416
Fot.: empik.com