Musical Waitress, oparty na filmie z 2007 roku o tym samym tytule, opowiada historię Jenny Hunterson – kelnerki w Tartowni Joe’go. Kobieta jest specjalistką od pieczenia niezwykłych tart o oryginalnych nazwach. Przepisy zazwyczaj odzwierciedlają jej stan ducha. Jenna haruje w pracy, by zadowolić swojego toksycznego męża, Earla, któremu regularnie musi oddawać swoją wypłatę. Na domiar złego pewnego dnia dowiaduje się, że będzie miała z nim dziecko.
Agnieszka Przekupień w roli Jenny odnajduje się doskonale. Jej bohaterka jest zrezygnowana, brak jej wiary we własne możliwości, a smutek skrywa za delikatnym uśmiechem. Dodatkowo przygnębia ją wiadomość o nieplanowanej ciąży – wie, że znalazła się przez to w sytuacji bez wyjścia. O ile wcześniej mogła przynajmniej marzyć o odejściu od męża, tak teraz wydaje się to niemożliwe z bardzo prostego powodu: Jenna jest od niego uzależniona finansowo.
Paweł Mielewczyk wykreował bohatera, którego żadna kobieta nie chciałaby spotkać na swojej drodze. Jego Earl jest chamski, arogancki i gwałtowny. Wzbudza niechęć już od pierwszej chwili, gdy tylko pojawia się na scenie – chociaż na jego wizerunku brutala pojawia się delikatna rysa, kiedy do głosu dochodzą uczucia.
Agata Walczak jako Becky prezentuje bardzo silną osobowość, jest pewna siebie i zdecydowana. Życie też jej nie oszczędza – to właśnie na barkach Becky spoczywa opieka nad niepełnosprawnym mężem. Mimo to kobieta nie skarży się na swój los, a jeśli nawet zdarza jej się ponarzekać, to robi to z wdziękiem i humorem.
Ewa Kłosowicz jest urocza w roli Dawn. Druga z przyjaciółek Jenny to całkowite przeciwieństwo Becky – nieśmiała i zagubiona dziewczyna o charakterystycznym śmiechu boi się zaufać mężczyznom. W końcu znajduje miłość życia w postaci Spoxa – uwielbiającego swoją mamę księgowego, jeżdżącego toyotą yaris.
Spox wywołuje we mnie dość mieszane uczucia. Początkowo bezrefleksyjnie przyjęłam komediowy charakter tej postaci, akceptując tym samym wszystkie jego dziwactwa i natręctwa. Kiedy obserwowałam sceniczne popisy Wiktora Korzeniowskiego, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Jednak po nieco głębszej analizie doszłam do wniosku, że Spox ma mimo wszystko trochę niepokojącą naturę. Jego próby zbliżenia się do Dawn przybierają dość nachalny charakter. Gdybym sama usłyszała taką deklarację (kocham Cię – to znaczy, że mnie nigdy nie pozbędziesz się), to najprawdopodobniej przyjęłabym podobną taktykę jak Dawn i uciekała najdalej, jak tylko to możliwe.
Mimo to wprowadzenie tego duetu ma jasny cel: stanowi przeciwwagę dla związków Jenny oraz Becky i daje widzom chwile rozluźnienia. Dawn i Spox są na tyle specyficzni, że łatwo byłoby stworzyć postaci zbyt karykaturalne – na szczęście Ewie Kłosowicz i Wiktorowi Korzeniowskiemu udało się znaleźć złoty środek w kreowaniu swoich ról.
Z kolei w życiu Jenny pojawia się mężczyzna zupełnie odmienny od jej męża – doktora Pomattera w wykonaniu Marcina Franca określiłabym mianem „ciepłych kluch”. Co prawda miłych, czarujących, ale łajzowatych. I te jego suche żarty! Być może to właśnie dlatego Jenna tak zaangażowała się w tę relację – traktując Jima jako bezpieczną przystań, odskocznię od swojego toksycznego małżeństwa.
Cal (Przemysław Redkowski), szef Jenny, Becky i Dawn, irytował mnie chamskimi odzywkami i grubiańskim zachowaniem, szybko jednak okazało się, że to tylko poza. Potrafił też okazać zrozumienie Jennie i zdecydowanie zyskał sporo mojej sympatii, kiedy wyszła na jaw jego tajemnica. A jego utarczki słowne z Becky były absolutnie cudowne.
Na początku nie polubiłam również Joe’go (Wojciech Paszkowski), starszego właściciela tartowni, ale podobnie jak w przypadku Cala – z czasem się to zmieniło i jego złośliwa natura szybko została zdemaskowana. Bardzo wzruszyła mnie też piosenka śpiewana przez mężczyznę w trakcie przyjęcia weselnego.
Prawdziwą perełką – czy też chciałoby się rzec: wisienką na tarcie – w tym spektaklu jest Norma, pielęgniarka asystująca doktorowi Pomatterowi. Iza Bujniewicz co prawda nie pojawia się na scenie zbyt często, jest raczej postacią trzecioplanową, ale za każdym razem jej wejście wzbudza salwy śmiechu. Co tu dużo mówić – Norma po prostu kradnie show.
Waitress jest przede wszystkim musicalem o sile kobiet. O ich szarej rzeczywistości i codziennych problemach. To uniwersalna historia, która mogłaby się wydarzyć właściwie wszędzie. Każda z bohaterek mierzy się z innym problemem: toksycznym związkiem, opieką nad mężem inwalidą czy samotnością. I chociaż wydawać by się mogło, że sytuacja Dawn jest z nich wszystkich najlepsza, to jestem przekonana, że większość kobiet nie chciałaby znaleźć się na jej miejscu – o czym mówi nawet Becky. Przyjaciółki postanawiają jednak wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć o lepszą przyszłość.
I chociaż szczerze kibicowałam całej trójce, to najbardziej zaimponowała mi postawa Jenny w jednym momencie: gdy zrezygnowała z aborcji. Jej krótkie, zdecydowane „nie” odsłoniło skrywane dotąd pokłady siły. Zastanawia mnie jedynie, dlaczego Jenna podjęła właśnie taką decyzję. Zabrakło mi przemyśleń bohaterki na ten temat, bo ciężko mi uwierzyć, żeby kobieta będąca w niechcianej ciąży nawet przez sekundę nie pomyślała o jej przerwaniu. Warto też podkreślić, że była to świadoma decyzja – Jenna miała przecież alternatywę, jednak nie zdecydowała się z niej skorzystać. I od tej pory to właśnie dziecko będzie dla niej największą motywacją, by uwolnić się wreszcie od przemocowego męża.
Nie do końca rozumiem też, dlaczego Jenna – mając w pamięci swoje dzieciństwo – uwikłała się w tak toksyczną relację. Czy uważała, że taki model związku jest do przyjęcia? Czy może Earl zmienił się dopiero po latach? A jeśli tak – to co się wydarzyło? Czy też miał trudną przeszłość? A może brak perspektyw doprowadził go do szybkiej frustracji, którą na kimś musiał wyładować? I dlaczego Jenna widząc, co się dzieje z jej mężem, od razu od niego nie odeszła? Czy na swój sposób ciągle go kochała – albo myślała, że to nadal jest miłość?
Nie czuję się upoważniona do oceniania bohaterek, nie mam też zresztą takiej potrzeby – nawet jeśli Jenna i Becky według powszechnie przyjętych norm moralnych postąpiły źle. Powiem więcej: jestem w stanie je zrozumieć. I chyba właśnie dlatego z lekkim niedowierzaniem słuchałam rozmowy obu kobiet, która nastąpiła przed utworem Jakoś tak wyszło. Z drugiej strony sprawia to, że ich relacja jest bardziej naturalna – nie wyidealizowana, ale prawdziwa. Bardzo budujące jest to, że mimo popełnianych błędów przyjaciółki nadal się wspierają i szanują swoje wybory. Pokazuje to też, że bohaterowie Waitress nie są czarno-biali. Nikt nie jest tylko dobry lub tylko zły (nawet Earl!).
Trochę zawiodło mnie zbyt piękne zakończenie – ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że właśnie takie rozwiązanie było w tym spektaklu potrzebne, żeby tchnąć w widzów nieco optymizmu i nadziei na lepsze jutro. Kilka wątków (zwłaszcza tych dotyczących Jenny) pozostało niedopowiedzianych, ale dzięki temu publiczność ma okazję, by wykazać się wyobraźnią. I w zależności od dnia, obsady czy nastroju ta opowieść może potoczyć się zupełnie inaczej.
Soundtrack z Waitress jest lekki i przyjemny, teksty napisane są dość prostym językiem – dobrze się tego słucha, zwłaszcza kiedy wykonują je tak zdolni artyści. Nie są to natomiast piosenki, których słuchałabym później bez końca w domowym zaciszu. Po kilku spektaklach na moich ulubieńców wyrosły utwory wykonywane przez Becky (Jakoś tak wyszło) i Joe’go (Z doświadczenia wiem). Długo też nie rozumiałam fenomenu She Used To Be Mine (Miałam jej twarz) – przekonała mnie do niego dopiero Agnieszka Przekupień. Z kolei najbardziej w pamięć zapadła mi piosenka Spoxa (Ty mnie nigdy nie pozbędziesz się). Nie wiem tylko, czy stało się to ze względu na dość charakterystyczną melodię, czy przez to jakże romantyczne gdziekolwiek byś szła, tam ja za Tobą pójdę.
W najnowszej produkcji Romy zdecydowano się odejść od ekranów ledowych, co moim zdaniem wypada jak najbardziej na plus. Klasyczne dekoracje prezentują wnętrze tartowni, mieszkanie państwa Hunterson, szpital czy przychodnię, w której pracuje doktor Pomatter. I – jakby na przekór trudnej tematyce – zarówno scenografia, jak i kostiumy są śliczne i bajecznie kolorowe.
Żałuję, że Waitress nie zostało wystawione na Novej Scenie. Odnoszę wrażenie, że przedstawiona tam historia wiele by na tym zyskała – zwłaszcza że sam musical nie jest w żaden sposób spektakularny, brakuje tam rozmachu czy efektów specjalnych. A w bardziej kameralnych warunkach, będąc bliżej widzów, miałby większą szansę, by zostać w ich sercach na dłużej.
Waitress jest sympatycznym i dopracowanym spektaklem – trudnym tematycznie, ale całkiem lekkim w formie. Może nie podbił mojego serca, nie zamieszkał na dłużej w mojej głowie, ale sprawił, że naprawdę miło spędziłam ten czas. A obsada – jak to w Romie – z najwyższej półki spowodowała, że bardzo szybko wróciłam do Tartowni Joe’go.
Jeśli macie ochotę spędzić przyjemny wieczór z dobrym spektaklem, który bawi, wzrusza i podejmuje tematy dotyczące zwykłych ludzi, to najnowsza propozycja Teatru Muzycznego Roma sprawdzi się doskonale. Kto wie, może i Wam Waitress podsunie przepis na szczęście?
Albo chociaż na dobrą tartę.
Waitress (Teatr Muzyczny Roma, Warszawa)
Premiera: 30 maja 2021 r.
Reżyseria: Wojciech Kępczyński
Przekład: Michał Wojnarowski
Libretto: Jessie Nelson
Muzyka i teksty piosenek: Sara Bareilles
Reżyseria światła: Sebastian Gonciarz
Kierownictwo muzyczne, dyrygent: Jakub Lubowicz
Choreografia: Agnieszka Brańska
Scenografia: Mariusz Napierała
Kostiumy: Anna Waś
Reżyseria dźwięku: Paweł Kacprzycki, Jan Kluszewski
Fryzury: Jaga Hupało
Charakteryzacja: Sergiusz Osmański
Obsada: Agnieszka Przekupień / Zofia Nowakowska / Monika Walter, Jan Bzdawka / Przemysław Redkowski / Krzysztof Cybiński, Ewa Kłosowicz-Bociąga / Anastazja Simińska / Maria Juźwin, Sylwia Różycka / Agata Walczak / Izabela Bujniewicz, Wojciech Machnicki / Wojciech Paszkowski, Paweł Mielewczyk / Janusz Kruciński / Paweł Draszba, Marcin Franc / Janek Traczyk / Robert Kampa, Piotr Janusz / Wiktor Korzeniowski / Andrzej Skorupa, Patrycja Mizerska / Anna Maria Wicka i inni
Fot.: teatrroma.pl