Little Shop of Horrors to historia Seymoura Krelborna – niewymagającego zbyt wiele od swojego życia pracownika kwiaciarni, która przez brak klientów chyli się ku upadkowi. Jednak do chłopaka uśmiecha się szczęście: dzięki odkryciu tajemniczej rośliny Seymour staje się lokalną gwiazdą, biznes prosperuje coraz lepiej, a śliczna koleżanka z pracy zaczyna spoglądać na niego przychylnym okiem. Niestety, wraz ze wzrostem rośliny mnożą się kolejne problemy, a krwi, którą żywi się Audrey II, jedynie ubywa…
Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałam ani o tym musicalu, ani też o jego ekranizacji z 1986 roku, który podobno jest kultową produkcją w Stanach Zjednoczonych. Nie miałam również okazji widzieć poprzednich realizacji Śródmiejskiego Teatru Muzycznego, przekształconego niedawno w Teatr Muzyczny Proscenium. Słyszałam natomiast wiele ciepłych słów oraz pochwał na temat choćby Nędzników. Kiedy więc usłyszałam, że grupa prowadzona przez Antoniusza Dietziusa przygotowuje się do wystawienia nowego tytułu, wiedziałam, że prędzej czy później zobaczę ten spektakl. Na całe szczęście za namową koleżanki wybrałam się do Warszawy od razu po premierze – i była to najlepsza decyzja z możliwych. Realizacja zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, a nieco później okazało się, że wykupiona licencja pozwalała na wystawienie jedynie 10 spektakli i w grudniu odbył się drugi, pożegnalny set tego tytułu. Wielka szkoda, bo ludzie zgromadzeni wokół tego projektu (a są wśród nich zarówno studenci aktorstwa, jak i pasjonaci wykonujący na co dzień zupełnie inne zawody) poziomem swoich umiejętności, a przede wszystkim zaangażowania mogliby zawstydzić niejednego aktora „z papierami”.
W Little Shop of Horrors nie ma ani jednej złej czy niedopracowanej roli. Każdy z artystów występujących w tym musicalu daje z siebie maksimum, a ich entuzjazm udziela się całej widowni. Zaczynając od Marty Rodziejczak i Natalii Podsiadły grających w zespole, przez śpiewające trio komentujące wydarzenia rozgrywające się na scenie (cudowne Aleksandra Lewicka, Julia Bielińska oraz Katarzyna Kanabus), kończąc na postaciach pierwszoplanowych.
Mateusz Otłowski świetnie oddał śliski charakter pana Mushnika, właściciela kwiaciarni, który za wszelką cenę chce zatrzymać przy sobie Seymoura – niegdyś pogardzanego i wyzyskiwanego pracownika, a następnie źródło wciąż napływających pieniędzy. Zaczyna więc grać na jego uczuciach: chłopak jest sierotą i nie zaznał rodzinnego ciepła, więc propozycja adopcji przez szefa spada mu jak z nieba (tutaj warto wspomnieć o fantastycznym wykonaniu utworu Mushnik i Syn). Jednak w wypowiedziach Mushnika znajdzie się kilka drobiazgów, które odrobinę ocieplają jego wizerunek – jak choćby to, że nieco szorstko i brutalnie, ale w pewien sposób troszczy się o Audrey, namawiając ją na zerwanie z przemocowym partnerem.
Bartłomiej Szrubarek bardzo udanie wykreował postać nieśmiałego, trochę niezdarnego chłopaka, którego marzeniem jest wyrwanie się z dzielnicy biedy, w której się wychował, ucieczka od życia, które obecnie prowadzi. I trudno mu się dziwić: wykorzystywany przez szefa, nieszczęśliwie zakochany w koleżance z pracy, nie ma żadnych perspektyw na lepszą przyszłość. I właśnie wtedy na jego drodze pojawia się tajemnicza roślina, która w krótkim czasie zapewnia mu sławę, pieniądze i uwagę ukochanej. Cena płacona przez Seymoura jest początkowo dość niegroźna. Ot, blada twarz, osłabienie organizmu i obandażowane dłonie. Jednak wraz z rozwojem Audrey II rosną także jej wymagania. Nie wystarczają już pojedyncze krople krwi z nadgarstków młodego botanika – wkrótce roślina zaczyna wprost przekonywać, że dla niej warto nawet zabić.
I tutaj zaczynają się schody. Na ile można usprawiedliwić decyzje podejmowane przez Seymoura? Czy w ogóle należy je tłumaczyć? Zadanie jest tym trudniejsze, że główny bohater od samego początku wzbudza w nas sympatię i współczucie – zwłaszcza gdy zestawi się go z postacią fanatycznego doktora nauk medycznych. Zarysowany między nimi kontrast jest widoczny już na pierwszy rzut oka, co poniekąd prowadzi do przyporządkowania ich do odpowiednich kategorii dobra i zła, które – jak się później okaże – są tak naprawdę rozmyte i niejednoznaczne.
Jest też i ona: śliczna, miła, nieco naiwna i poturbowana przez życie dziewczyna. Audrey, niemal wyjęta z jakiejś komedii romantycznej, była momentami odrobinę irytująca, a jej działania i przekonania – pozbawione zdrowego rozsądku. Aż chciałoby się wbiec na scenę i potrząsnąć tą dziewczyną, żeby się opamiętała. Na szczęście Aleksandra Kołodziej wcielająca się w Audrey dodała swojej bohaterce sporo wdzięku oraz ciepła. Serce niejednego widza poruszyła też na pewno piosenka Gdzieś pośród drzew i zawarte w niej proste marzenia o zwykłym życiu, które raczej nie jest możliwe w Skid Row. Razem z Seymourem mogliby stworzyć naprawdę uroczą parę, gdyby nie…
I w tym miejscu muszę Wam opowiedzieć o dwóch – a właściwie trzech – rewelacjach tego spektaklu. Wspomniany już wcześniej psychopatyczny Orin Scrivello, grany przez Mikołaja Kisiela, jest absolutnie bezbłędny! Naczelny buntownik Skid Row skupia na sobie wszystkie spojrzenia za każdym razem, gdy tylko pojawia się na scenie. Mikołaj idealnie kreuje szalonego dentystę-sadystę, który jest wręcz przerażająco… zabawny. To właśnie jedna z jego piosenek (Zostań dentystą) najbardziej zapadła mi w pamięć, chociaż równie genialnie wypadł w utworze Czas na gaz. Warto też dodać, że odtwórca roli Orina jest z zawodu stomatologiem. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w przygotowaniach do spektaklu nie wykorzystywał doświadczeń z własnego gabinetu…
Mamy wreszcie główną bohaterkę całego zamieszania, czyli tajemniczą krwiożerczą roślinę nazwaną przez Seymoura „Audrey II” na cześć swojej ukochanej. Widzowie mogą ją obserwować w różnych stadiach rozwoju – chociaż oczywiście najbardziej efektownie prezentuje się jej ostatnia wersja, zajmująca sporą część sceny. Jednak wygląd to nie wszystko – „Audrey II” potrafi się także poruszać i mówić. Ale za to jak! Co ciekawe, nie posługuje się głosem damskim, jak sugerowałoby to jej imię, ale dwoma męskimi – zamiennie kontratenorem (Wojciech Bochra) i basem (Jędrzej Czerwonogrodzki). Pomysł dość zaskakujący, ale zrealizowany fantastycznie! A wykonanie Karm mnie? Złoto.
Little Shop of Horrors bazuje na pastiszu takich gatunków jak horror, science fiction czy komedia romantyczna. Wyszło to doskonale: ten spektakl to dwie godziny świetnej zabawy, bogatej w czarny i momentami naprawdę absurdalny humor. I chociaż początkowo wydawało mi się, że to zupełnie nie moja bajka, to bardzo szybko dałam się porwać tej historii.
Zresztą twórcom tego musicalu udała się rzecz dość karkołomna. Przecież Little Shop of Horrors podejmuje naprawdę poważne tematy, takie jak beznadziejna sytuacja młodych ludzi bez perspektyw, dorastających w dzielnicy biedy, pogoń za sławą i pieniędzmi bez względu na wszystko, przemoc w związku czy wreszcie śmierć. Mogłoby stać się ciężką i przytłaczającą opowieścią, jednak ze względu na przyjętą konwencję patrzy się na to z przymrużeniem oka. I to jest wspaniałe: można iść na ten spektakl i po prostu dobrze się bawić, a można też wyjść z teatru z bagażem przemyśleń. Śmiech nie wyklucza przecież refleksji.
Little Shop of Horrors jest pierwszą premierą założonego w ubiegłym roku Teatru Muzycznego Proscenium i już na samym starcie realizatorzy bardzo wysoko zawiesili poprzeczkę swoim kolejnym produkcjom. Jednak patrząc na zgromadzony talent, chęci i zaangażowanie, mogę być spokojna, bo na pewno będą to spektakle na najwyższym poziomie. Taka świeża krew to prawdziwy skarb, dlatego trzymam za Was kciuki i z niecierpliwością wypatruję kolejnego tytułu!
Little Shop of Horrors (Teatr Muzyczny Proscenium / Scena Relax, Warszawa)
Premiera: 22 października 2021 r.
Reżyseria: Antoniusz Dietzius
Przekład: Paulina Skowrońska, Antoniusz Dietzius
Libretto i teksty piosenek: Howard Ashman
Muzyka: Alan Menken
Kierownictwo muzyczne: Jarosław Praszczałek
Scenografia: Bartłomiej Szrubarek, Antoniusz Dietzius
Kostiumy: Paulina Skowrońska
Charakteryzacja i fryzury: Dominika Zatońska-Mosior
Reżyseria i realizacja oświetlenia: Krzysztof Gantner
Kierownictwo produkcji: Artur Gancarz
Obsada: Bartłomiej Szrubarek / Mateusz Tomaszewski, Aleksandra Kołodziej, Mateusz Otłowski, Wojciech Bochra, Jędrzej Czerwonogrodzki, Mikołaj Kisiel, Aleksandra Lewicka, Julia Bielińska, Katarzyna Kanabus / Angelika Jasińska, Natalia Podsiadła, Marta Rodziejczak
Fot.: facebook.com/teatrmuzycznyproscenium